Świstokliki

niedziela, 24 listopada 2013

Forever

Każdy marzy o miłości na zawsze. O uczuciu, które nigdy nie zostanie przerwane przez żadne, niepożądane czynniki z zewnątrz. Ale czy zawsze to się udaję? Przejrzyjmy na oczy. Zwykle słowa "na zawsze" to słowa wypowiadane jedynie na wiatr. Słowa, które za kilka lat znikają w niepamięć. Ale przecież kochało się tak mocno. Serce nie mieściło nikogo innego niż TEJ osoby. Ale z czasem potrafiło zapomnieć. Miłość to bardzo trudne pojęcie. Każdy ma inną definicje tego nieznanego uczucia, ale każda jest podobna. Jednak wiele osób niszczy naprawdę coś ważnego jednym słowem. Co innego, gdy parę rozdziela choroba lub nieprzewidziane zdarzenie. Wypadek, wyprowadzka. Tego nie da się przewidzieć, ale co innego jak rozdziela ich zdrada. Własnie oni mieli własną historię miłości. Ona - drobna brunetka, która miała wiele planów, a on - szkolna gwiazda, który żył w innym świecie niż ona. Nikt nie podejrzewał, że ich światy się połączą. Jednak wszystko zmieniło się pamiętnego stycznia.

*
Weszłam do szkoły i rozejrzałam się nieśmiało. Byłam skryta, ale podobno to była moja zaleta. Oblizałam spierzchnięte usta i wzięłam głęboki oddech. Byłam nowa w szkole. Przestraszona jak zwykle gdy moja mama zmieniała miejsce zamieszkania. Zwykle gdy zmieniała partnera i nie miała ochoty spotykać się z nim dalej. To była moja już 10 przeprowadzka. Nie cieszyłam się z tego nigdy, ale nie mogłam protestować. Mój ojciec zostawił nas gdy miałam 4 lata. Po prostu odszedł, zostawił jedynie łańcuszek z małym serduszkiem. Nigdy nie udało mi się go otworzyć. Czy miałam do niego żal? Wielki. Nie wiedziałam jak ma postępować, gdy moja matka znów poruszała ten temat. Po prostu w końcu chciałabym mieszkać w jednym miejscu. Znaleźć przyjaciół, może chłopaka. Chciałam mieć normalne życie jak inni.
- Hej widzę, że jesteś nowa. - powiedziała długowłosa szatynka o niebieskich oczach z lekkim uśmiechem na ustach. Wyglądała na miłą i jako pierwsza do niej podeszła.
- Tak, jestem Sophi. - powiedziałam nieśmiałym tonem, nerwowo poprawiając swoją grzywkę.
- Miło mi cię poznać Shopi, ja jestem Lola, może pokazać ci szkołę? - zapytała dziewczyna z lekkim uśmiechem, który nie schodził jej ani na minutę z twarzy. 

- Jakbyś mogła pokaż mi jedynie sekretariat. - odpowiedziałam dalej nieśmiało i poprawiła pasek torebki na ramieniu. 
- Jasne, ale nie wstydź się tak. Nie zjem cię. - odrzekła i poszła ze mną w kierunku sekretariatu. 

*
Odbijałem piłkę wraz z kumplami na korytarzu, nie obchodziły mnie szkolne zakazy. Robiłem to codziennie, a żaden nauczyciel nie zauważał tego nawet. Nawet jak zauważył to nie zwracał na to zbyt wielkiej uwagi. Wiedzieliśmy jak się wygłupiać by nie ucierpiało na tym żadne okno.
- Ej z kim idzie Lola? - zapytał mój kumpel łapiąc piłkę w obie ręce. Spoglądał na swoją dziewczynę z lekkim zainteresowaniem, ale tym razem nie nią, a tej nieznanej brunetce.
- A skąd mam wiedzieć Olivier? Zapytaj się swojej laski. - odpowiedziałem znudzony. Nie miałem ochoty na kolejne tematy związane z laskami. Po ostatnim związku miałem dość. Wszystkie laski były ze mną dla sławy szkolnej. Miałem tego serdecznie dość, chciałem w końcu poznać kogoś prawdziwego, ale mój zapał nie był taki silny jak kiedyś.
- Obraziła się na mnie. - westchnął przeciągle i zaczął się bawić w rękach piłką.
- Znów poszedłeś na imprezę bez jej zgody? - zapytałem rozbawiony, a mój przyjaciel momentalnie się oburzył.
- Ona pozwoliła! - szybko się obronił Oliver.
- Jak kobieta mówi tak, znaczy to, że nie. - wytłumaczyłem mu szybko brunet.
- Ale ty mądry Brad. - powiedział z przekąsem i poprawił koszulę, która jak zwykle gięła mu się niefortunnie.
- Boże ale elegancik. - zakitowałem i zaśmiałem się pod nosem, a po chwili Oliver zaszczycił mnie urażonym spojrzeniem, a ja jedynie zabrałem mu piłkę i zacząłem znów nią obracać. Mój przyjaciel jedynie westchnął i spojrzał w kierunku oddalających się dziewczyn.
*
Słuchałam gadającej ciągle Loli. Od tygodnia się z nią trzymałam. Polubiłam ją szczerze mówiąc. Była walnięta, ale fajna. Z tego co mówiła, już 6 razy z jej winy w szkole była straż pożarna. Opowiedziała mi sporo o wszystkich w szkole. Wiedziałam od kogo mam się trzymać z dala, a do kogo mogę normalnie zagadać.Jednak jeżeli chodzi o mnie, to oczywiste, że nie zagadam do nikogo.
- Lola do cholery jasnej odezwij się do mnie. - powiedział chłopak o przyciętych lokach, zostawionych w nieładzie. Z tego co wiem to Olivier. Chłopak Loli, a zarazem jeden z najbardziej pożądanych chłopaków w szkole. Wynikało to z kasy jego ojca. Wszyscy w tej szkole byli łasi na to. Niestety...a może stety ja tego nie miałam.
- Sohi możesz mu powiedzieć, że nie zamierzam się do niego odzywać? - powiedziała w moją stronę,  a ja nie miałam pojęcia co mam zrobić.
- Jaka Sophi? - zapytał zdezorientowany bo jeszcze mnie nie poznał, mimo, że łaził za swoją dziewczyną od całego tygodnia.
- Ja jestem Sophi. - powiedziałam nieśmiałym tonem. Zawsze tak miałam jak poznawałam nową osobę.
- Aaaa miło cię poznać, ja jestem Oliver, mogłabyś powiedzieć Loli, że przepraszam? - zapytał, a ja spojrzałam na nich dalej zdezorientowana ich kłótnią.
- Znów się kłócicie? - do moich uszu doszedł głos drugiego z "popularsów" . Spojrzałam na niego. Miał brązowe włosy, zupełnie takie same jak jego przyjaciel. Byli jak bracia, ale z tego co wiem nie byli rodzeństwem. Różnił ich styl i obcięcie włosów. Brunet miał ścięte krótko i wygolone boki, zaś Oliver te fajne loki. Ale szczerze mówiąc brunetowi właśnie taka fryzura pasowała. Podkreślała jego styl Bad Boya.
- Brad by się nie kłócimy, jedynie wymieniamy swoje opinie za pośrednictwem Sophi. - odrzekła filozoficznie Lola. Chłopak spojrzał pytająco. Zapewne przeszło mu przez myśl kim jest ta Shophi.
- A właśnie, to jest Sophi...kurde Sophi jak ty masz na nazwisko. - zapytała zrezygnowana, nigdy nie umiała go zapamiętać.
- Kwiatkowska - odpowiedziałam jedynie, właśnie. Mój ojciec był z pochodzenia Polakiem. Własnie po nim odziedziczyłam te dziwne nazwisko.
- Jaka? - zapytał zdziwiony brunet spoglądając na mnie. Już wiedziałam czemu wszystkie laski się za nim uganiały. Miał przecudne oczy. Można było się w nich szybko rozpłynąć...boże Lola ogar.
- Kwiatkowska. Mój ojciec jest pochodzenia Polakiem. - odpowiedziałam i spojrzałam na jedzenie. 
- Fajne nazwisko...takie inne. - odrzekł jedynie, a po moich plecach przeszedł dreszcz. Nie wiedziałam z jakiego powodu. Spojrzałam na niego, a na jego twarzy ujrzałam lekki uśmiech. Odwzajemniłam nieśmiało gest i ujrzałam jak brunet przysiada się na miejsce obok mnie. 
*
Siedziałem z Sophi i słuchaliśmy kolejnych przesłodzonych słów naszych przyjaciół. Znaliśmy Lolę już od 4 miesięcy, ale zdążyliśmy się z nią zżyć. Była zabawna, a zarazem skryta, cicha, ale cicha, nieśmiała ale potrafiła zaskakiwać. To mnie intrygowało. Wiedziałem o niej wiele, ale także zdawało mi się, że mało. Było to dziwne, ale podobało mi się.
- Pączuuusiuu daj mi całusaa. - gadała słodkim tonem Lola.
- Zrzygam się zaraz - usłyszałem cichy głos Sophi i cicho się zaśmiałem pod nosem. Przyjaciele nawet nie zwrócili na to uwagi. Tak jakby mnie ani dziewczyny nie było tutaj.
- Idziemy? - zapytałem spoglądając na nią, a w ręce trzymałem puszkę coli. Obracałem nią w dłoni by co jakiś czas upijać z niej łyk.
- Gdzie? - zapytała zainteresowana, spojrzała na mnie tymi swoimi brązowymi oczami. Były zwykłe. Brązowe, ale dla mnie były cudowne. Ich brąz pasował do jej włosów. Ogniki skaczące po jej oczach dodawały im tylko uroku.
- Nie wiem, ale daleko od nich i od tej budy. - powiedziałem z uśmiechem. Oczywiście, że proponowałem jej wagary. Nie miałem ochoty na kolejne lekcje chemii, biologi, matmy i fizyki. Lekcje jeszcze mogą ujść, ale nauczyciele byli strasznie denerwujący. Nie można było się ruszyć bo już mieli jakieś problemy. Myśleli, że to coś da i uczniowie będą zwracać uwagę na edukację. Nie zauważyli, że to powodowało, że uczniowie jeszcze bardziej przeszkadzali.
- Wiesz, że nie lubię wagarów. - jęknęła dziewczyna. Była strasznie strachliwa w tych tematach, nie chciała trafić do gabinetu dyrektorki.
- Sophi jakby co wezmę winę na siebie, no proszę cię. - spojrzałem na nią proszącym spojrzeniem, a dziewczyna westchnęła ze zrezygnowaniem i kiwnęła głową w znak iż się zgadza.
*
Siedzieliśmy na mostku nad małym jeziorem. To było nasze miejsce. Brad pokazał mi je 3 tygodnie po poznaniu się. Był świetnym chłopakiem, ale nienawidziłam tego, że jedno spojrzenie jego brązowych tęczówek tak szybko potrafiło mnie przekonać do wszystkiego. Miałam do nich słabość. Po raz pierwszy poznałam jakiś przyjaciół. Bałam się strasznie, że wszystko zepsuje kolejna przeprowadzka. Że znów moja matka przyjdzie i oznajmi, że to koniec tego pięknego snu.
- O czym myślisz? - usłyszałam głos Brada, który od razu obudził mnie z rozmyśleń.
- Ogólnie. - wzruszyłam ramionami. - Boję się, że moja matka za jakiś czas znów będzie chciała się przeprowadzić. - westchnęłam i spojrzałam na niego. Cały czas miał lekki uśmiech. Wiedział, że to poprawia mi humor.
- Nie myśl o tym mała. Będzie dobrze, zobaczysz. - powiedział zaciskając dłoń na mojej. Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam na taflę wody. 

- Dziękuje ci Brad. - powiedziałam dalej się uśmiechając. 
- Nie masz za co Sophi. - powiedział, a ja spojrzałam na niego. Kolejny raz rozpłynęłam się w tych jego pięknych tęczówkach. Chłopak położył rękę na moim policzku, a ja ani drgnęłam. Po chwili nachylił się nade mną i pocałował mnie w usta. Jedyne co zrobiłam to posłuchałam serca i odwzajemniłam to. 

*jakiś czas później*
Weszłam do szkoły i od razu poczułam wzrok inny na sobie. Tak było już od 2 miesięcy. Czyli od czasu jak byłam z Bradem. Wszystkich zastanawiało "dlaczego wybrał ją". Przecież ona nie była tego warta. Była nikim. Ciągle takie słowa słyszałam za sobą. 
- Ej Sophi !- usłyszałam za sobą głos jednej z plastików. Miałam tego dość. W tym momencie cieszyłam się, że mam takie trudne nazwisko i nie mogą go wymówić. Jedynie Brad, Oliver i Lola nauczyli się tego. 
-Co? - zapytałam znudzona. Zauważyłam kątem oka jak Brad obserwuje nas i jest gotowy by podejść. Pokazałam mu ręką by został i spojrzałam wyczekująco na dziewczynę. 
- Słyszałam, że jesteś aż taka żałosna, że gdy miałaś kilka lat twój tata cię zostawił. Nie dziwię się mu. Ty i twoja mamusia musiałyście serio być żałosne. No ale sorry taka dalej jesteś. Gruba i brzydka. Wiesz już pewnie dlaczego tatuś cię nie chciał. To pewnie dlatego jesteś taka nieśmiała i niekontaktowa. Wiesz, że my cię nie polubimy. A Brad....przecież to widać, że to także jest litość. Albo zakład. Po nim wszystkiego można się spodziewać. Ale przestań, uwierzyłaś w te jego słówka. Przecież on też za chwilę odejdzie. - powiedziała, a moje serce dostało cios jak nigdy, z oczu zaczęły lecieć łzy. Po prostu byłam bezsilna. Nie umiałam ani odpowiedzieć, ani uciec. Po prostu przyjmowałam ciosy. Po kilku sekundach poczułam jak ktoś łapie mnie w ramiona, od razu wyczułam woń perfum Brada. Wtuliłam się szybko jak mała dziewczynka i nie słuchałam już tego co mówią, chciałam jak najszybciej zniknąć. 

*
Nie wierzyłem własnym uszom. Jak Alison potrafiła powiedzieć coś takiego w stronę Sophi. Co ona jej zrobiła? Przecież każdy wie, że nie wypomina się takich rzeczy. Jak się ma serce po prostu nie powinno się wypowiadać takich słów. One naprawdę potrafią ranić. Do tego gdy ma się tak słabą psychikę jak Sophi. Zawsze gdy zaczynała temat o swoim ojcu widziałem w jej oczach ten smutek, mimo, że udawała twardą. Dalej była krucha, bała się wyprowadzki i tego, że jej matka niedługo nas rozdzieli. Sam się tego bałem, ale wiedziałem, że im więcej się o tym myśli tym większe prawdopodobieństwo, że to się stanie.
- Brad ja chcę umrzeć. - usłyszałem cichy szept zapłakanej Sophi. Jedynie przytuliłem ją mocniej i nie miałem zamiaru puszczać.
- Kochanie nie słuchaj ich. - powiedziałem całując jej czoło. Wiedziałem jednak, że to trudne. Nie da się tak po prostu tego nie słuchać. Dodatkowo jeżeli co druga osoba w szkolę tak robi. Wiedziałem, że to moja wina. Wszystko z winy zazdrości dziewczyn. Musiałem coś z tym zrobić.

*
Siedziałam znów w pokoju dyrektora słysząc te słowa, które zwykle kierował do moich wiecznych prześladowców. 
- Zrozumcie, że życie nie opiera się na chłopakach. - powiedział podirytowany dyrektor zaciskając rękę na swoim kubku. Mogłabym przysiąść, że jeszcze chwila, a kubek rozpadłby się pod jego naciskiem. 
- Proszę pana, one wygrały. - powiedziałam wstając i biorąc swoją torebkę w rękę. - Wygrałyście, mam was dość. - powiedziałam i ze łzami w oczach opuściłam pokój. 
- Sophi zaczekaj. - usłyszałam głos Brada. - co to znaczy, że wygrały? 
- Brad przepraszam, ale mam dość. Chcę żyć normalnie. Zrozum mnie. - odpowiedziałam ze łzami już na policzkach, wyrwałam rękę z jego uścisku i pobiegłam przed siebie. Biegłam, a przez łzy w oczach nic nie widziałam, nie obchodziło mnie to. Chciałam uciec jak najdalej od nich. Zacząć żyć z dala od cierpień. W pewnym momencie usłyszałam przeraźliwy pisk, spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam samochód. Po tym pamiętam tylko ciemność.

*
Wbiegłem do szpitala i zacząłem szukać sali Sophi. Gdy zadzwoniłem do jej rodziców, oni oznajmili mi, ze ich córka miała wypadek. Od początku czułem coś dziwnego w sercu, ale nie miałem pojęcia co jest tego powodem.
- Przepraszam gdzie leży Sophi Kwiatkowska? - zapytałem ze swoim akcentem, przez co jej nazwisko wypowiedziałem strasznie dziwnie, pielęgniarka spojrzała do swojej karty i spojrzała na mnie smutno.
- Sala numer 589 - odpowiedziała, a ja szybko tam pobiegłem. Gdy wszedłem ujrzałem ją...całą w zadrapaniach i przypiętą do tych wszystkich maszyn. Podszedłem do łóżka i zająłem miejsce obok niej, ująłem jej dłoń i patrzyłem na nią smutno.
- Sophi...proszę...musisz żyć. - powiedziałem,a  po moim policzku spłynęła łza kapiąc na jej dłoń.

*kilka godzin później*
Spałem trzymając ją za rękę, aż w pewnym momencie obudził mnie przeraźliwy pisk maszyn. Otworzyłem oczy i spojrzałem z przerażeniem, a zarazem bezsilnością na jej ciało. Po chwili lekarze wbiegający do sali odciągnęli mnie od jej ciała, a mi zostało jedynie krzyczeć jej imię i płakać z bezsilności....umarła.

*
- Jak to umarła? - zapytała moja bratanica. Kochała słuchać tej historii. Spojrzałem w okno, a potem na nią ledwo powstrzymując łzy. Minęły już 4 lata, a dla mojego serca dalej to było coś bardzo trudnego.
- Musiała odejść do aniołków. - odpowiedziałem.
- Więc jej już nie ma tutaj? - zapytała smutna, a ja pokiwałem przecząco głową.
- Nie, ona jest tutaj, na zawsze tutaj. - pokazałem na moje serce uśmiechając się lekko.


Czytam = Komentuje

czwartek, 14 listopada 2013

Obiecany śnieg

Abigail - Demi Lovato
Matt - Joe Jonas
Alison - Selena Gomez
Gabriela - Miley Cyrus
Paul- Nick Jonas
i inni
Sorry za zmianę narracji w środku, ale nie zauważyłam tego, a bardzo chciałam to dziś dodać. Mam straszną fazę na święta więc proszę :)



Biały puszek opadający z nieba, każdy marzył o nim już od dawna. Pierwsze święta od dawna w tym miasteczku kiedy daje się zauważyć biały puszek na tej ziemi. Phoenix pięknie wyglądał z oplatającym dachy budynków śniegiem. Dzieci już od rana biegały po zaśnieżonych podwórkach i łapały w usta śnieżynki padające jeszcze z nieba. Cieszyły się niezmiernie. Dla nich takie święta to było marzenie. W telewizyjnych programach zwykle uwiecznia się święta jako: śnieg, mikołaj, prezenty. Ludzie po prostu mają wpojone, że święta kojarzą się nam ze śniegiem. A dla większości osób jest to jedno z życzeń świątecznych. Własnie ze swojego domu wybiegła 9 latka, którą mama ledwo zdążyła upomnieć by się ubrała. Szczęśliwa dziewczynka skakała pomiędzy śnieżynkami i piszczała ze szczęścia. To były pierwsze święta od śmierci jej taty gdy aż tak się cieszyła. Jej każde święta kojarzyły się ze smutkiem i wiecznym wyczekiwaniem, czy może do domu nie wejdzie jej kochany tatuś, który wreszcie wrócił ze swojej służby wojskowej. Zawsze obiecywał jej, że kiedyś sprawi, że jej święta będą białe. Że w końcu zobaczy śnieg. Wierzyła, że to właśnie prezent od niego. W końcu dotrzymał obietnicy, zesłał znak, że pamięta.
" - Tatusiu nie wyjeżdżaj- powiedziała zapłakana 5 latka tuląc się do swojego taty. Nie miała zamiaru go puszczać. Była z nim bardzo zżyta. 
- Kochanie wrócę szybko zobaczysz. - powiedział ocierając policzki swojej małej córeczki. Nie chciał jej zostawiać, ale taki był jego obowiązek. Także tradycja rodzinna. 
- Ale tatusiu, za kilka dni beda swieta, musisz mi zrobic snieg. - powiedziała dalej płacząc pięciolatka. 
- Ześle skarbie, ześle. - powiedział tuląc ją do swojego serca. Dał jej w dłonie małego misia. Dziewczynka od razu się w niego wtuliła."
Minęło od tego momentu 4 lata. Dalej tęskniła. Nie wrócił jak obiecał. Poszedł tam do góry, do aniołków jak to mówiła mama. Wiedziała z opowieści babci, że tam jest lepiej niż tu. Że patrzy co ona robi i jest z niej dumny. Z tego jak umie grać na pianinie. Z tego jak daje sobie radę w szkole. Jak śpiewa w chórze. Po prostu był dumny z tego jak jego córka jest cudowna.
- Abi co ty robisz?!- zapytał 12 latek wybiegający ze swojego domu. Zatrzymał się obok niej dysząc niemiłosiernie. Jego policzki momentalnie zrobiły się różowe. Poprawił szalik na szyi i rękawiczki, które źle założył w wyniku pośpiechu.
- Tatuś zesłał śnieg Matt! - krzyknęła rozweselona i znów zaczęła się obracać szczęśliwa. Cieszył go taki widok. Nie mógł znieść jak jego przyjaciółka siedziała smutna zawsze gdy mijała rocznica wyjazdu jej ojca. Zawsze gdy zbliżały się święta ona zaczęła znów być smutna.
- Widzę Abi, ale uważaj bo się przeziębisz.- powiedział zmartwiony, a kiedy dziewczynka się zatrzymała poprawił jej szalik i zapiął do końca kurtkę.
- Jesteś jak moja mama. - odpowiedziała lekko naburmuszona. Spojrzała na niego "spod byka", ale gdy chłopczyk pocałował ją w policzek od razu przestała się złościć.
- Musisz uważać bo kto pójdzie ze mną lepić bałwana? - zapytał wyszczerzony, a dziewczynce momentalnie zabłyszczały oczy.
- Oj dobra, ale nazwiemy go Greg - powiedziała lekko się uśmiechając.
- Dlaczego? - zapytał spoglądając na nią.
- Bo tak miał na imię mój tatuś. - powiedziała i pierwszy raz szczerze się uśmiechnęła wspominając o mężczyźnie.

*Kilka miesięcy później*
Dziewczynka siedziała w wakacje w swoim pokoju i pakowała na wakacje. Cieszyła się z nich. Jej mama wraz z jej nowym partnerem mieli pojechać na Hawaje. Jej mama była w ciąży, a to jeszcze bardziej cieszyło dziewczynkę. Miała mieć brata. Kolejny dar od jej tatusia. Zawsze obiecywał jej rodzeństwo. Patryk był bardzo dobrym człowiekiem i Abi od razu go polubiła. Zastępował jej ojca, ale nie domagał się by ona go traktowała jako tatę. Wiedział o więzach jakie łączyły ją i jej prawdziwego ojca.
- Hej Abi. - powiedział Matt wchodząc do jej pokoju. Był jakiś smutny. Widziała to po jego oczach, zawsze to zauważała. Jak i on w jej oczach. Kochała go jak brata, albo jak kogoś innego. Jeszcze nie rozumiała miłości. Jednak on czuł już coś do niej. Strasznie mu na niej zależało.
- Ej co jest Matt'i - powiedziała przytulając się do niego lekko. Zawsze mu to poprawiało humor.
- Wyjeżdżam dzisiaj. - powiedział bardzo smutnym tonem i zaczął głaskać jej plecy.
- Przecież wiem, z rodzicami do Anglii na wakacje, a ja z mamą i tatą na Hawaje. Wrócimy przecież 2 sierpnia. A tak możemy pisać sms i wgl. Uśmiechnij się. - powiedziała posyłając mu delikatny uśmiech. Położyła palce na kącikach jego ust i wygięła je w uśmiech. Chłopak zabrał jej ręce i spojrzał na nią smutno.
- Abigail ja....ja zostanę tam. Tata dostał propozycje pracy. Zostajemy tam. Na zawsze. - odpowiedział smutno, a dziewczynce momentalnie zaszkliły się oczy. Poczuła się jak wtedy w czasie rozstania z ojcem. Czuła jak jej serduszko rozbija się na kolejne części.
- Ale jak...proszę Matt zostań. - powiedziała, a z jej oczu wyleciały pierwsze porcje łez.
- Nie mogę....Abi chciałbym, ale to moi rodzice planują. Nie płacz, spotkamy się jeszcze kiedyś. Będziemy pisać. - powiedział ocierając jej łzy z policzków.
- Obiecujesz? - zapytała wystawiając do niego małego palca.
- Obiecuję. - odrzekł i uścisnął jej palca swoim. Złożył obietnice na paluszki. Już więcej nie trzeba było mówić.

*4 lata później*
Zbliżały się święta. Siedziała jak zwykle sama w swoim pokoju i wyczekiwała śniegu. Od 4 lat znów było jak dawniej. Święta nie były białe. Jej brat latał radosny po domu, a ona jak zwykle siedziała na parapecie i płakała. Miała tak od listopada gdy urwał się jej kontakt z Matt'em. Z jedyną osobą, która umiała ją rozweselić. Siedziała i przeglądała album ze starymi zdjęciami. Miała w nim zdjęcia uwieczniające jedynie wesołe sytuacje.
- Ciemu places? - do jej uszu dotarł głos jej młodszego braciszka. Trzymał się parapetu i patrzył na nią smutno. Nie umiała na niego patrzeć i widzieć taki wyraz twarzy. Od razu przybrała na twarz uśmiech i wzięła go na parapet.
- Nic mały. Po prostu mam zły dzień. - powiedziała poprawiając jego niesforne włoski.
- Miamia mówi, zie to przez to zie snieg nie pada. - powiedział i złapał w łapki jej łańcuszek. Zaczął się nim bawić i uporczywie patrzył na nią. Ale takie są dzieci. Muszą wszystko wiedzieć, a gdy nie dowiedzą się pytają jeszcze bardziej.
- Ale ja już nie smutam Nate. - odpowiedziała delikatnie uśmiechając się do niego.
- Patź!! - krzyknął mały, chociaż dziewczyna siedziała kilka centymetrów obok niego. Pokazywał łapką na okno. Konkretnie na oświetloną śnieżynkę, która z ni stąd ni zowąd spadła z nieba. Chociaż nie zapowiadali śniegu. Ale przypomniały jej się w tym momencie słowa jej ojca. Gdy spadnie śnieg, oznacza to, że będzie dobrze. Jest to dar od Boga. Także od bliskich znak byś myślała pozytywnie. Pamiętaj o tym skarbie. 
- Tsaa to tylko puste słowa. - szepnęła do siebie, a 4 latek momentalnie na nią spojrzał. - Nic mały, mówiłam, że cieszę się, że w końcu spadł śnieg. - wytłumaczyła się szybko fałszywie i przytuliła swojego brata.

*6 lat później* - zmiana narratora
Chodziłam po zatłoczonym centrum handlowym wraz ze swoimi przyjaciółkami. Starałyśmy się kupić wszystko. Teraz czułyśmy dlaczego wszyscy mówią by nie kupować na ostatnią chwilę. Wszyscy pchali się do sklepu by kupić prezenty o których niestety zapomnieli.
- Boże Abigail szybciej!! - krzyczała Alison kiedy  niestety nie zdążałam za paczką.
- Idę! Szybciej się nie da! - odkrzyknęłam. Ustałam w końcu i odetchnęłam. Dziewczyny także się zatrzymały i spojrzały na mnie pytająco. - Nogi mnie bolą. - jęknęłam. 
- Jakby mikołaj tak postępował jak ty i rezygnował z roznoszenia prezentów gdy go coś zaboli, to świąt by nie było! - odpowiedziała filozoficznym tonem Gabriela.
- Ty dalej wierzysz? - zapytała zaskoczona Alison i spojrzała rozbawiona na przyjaciółkę.
- Jak wyjaśnisz, że wszyscy dostajemy prezenty?! - odpowiedziała oburzona, a dziewczyny spojrzały na nią jak na głupią.
- Gabi mój brat ma 10 lat i nie wierzy. - odpowiedziałam rozbawiona i poprawiłam buty. Nie wiedziałma co ją skusiło na kozaki na obcasach. Może i nie ma śniegu i nie grozi jej wywalenie się, ale nie były one wygodne do biegania po sklepach.
- Zobaczycie, że mam racje! - krzyknęła oburzona i wymachnęła kawą tak, ze wylała ją na jakiegoś chłopaka. Od razu się zlękła, a ja i Alison ledwo powstrzymywałyśmy śmiech przez jej minę.
- Najmocniej przepraszam. Boże ja nie chciałam. Przepraszam. - Zaczęła się plątać w słowach. I śmiesznie gestykulując.
- Ej nie szkodzi. - odpowiedział. Dopiero teraz zauważyliśmy, że nie jest sam. Tylko obok stoi jakiś brunet, który wydawał się bardziej rozbawiony tą sytuacją niż my.
- Gabi spokojniej - powiedziała Alison kładąc ręce na ramionach dziewczyny.
- Właśnie nic się nie stało przecież. - powiedział właśnie ten nieznany brunet.
- To wszystko wina tego, że one mi nie wierzą, że mikołaj istnieje. - powiedziała oburzona jak dziecko, a chłopacy spojrzeli na nią rozbawieni.
- Mikołaj? - zapytał chłopak, który został "zaatakowany" kawą Gabrieli.
- No tak. Ty mi też nie wierzysz? - zapytała, a jej brew uniosła się do góry. Chłopacy spojrzeli szybko na nas pytająco. Najwidoczniej nie chcieli się kłócić z dziewczyną. Szybko pokazaliśmy im w geście, żeby przyznali im racje, a oni właśnie tak zrobili.
- Widzisz Abigail!! Twój brat się myli też!!- krzyknęła rozradowana.
- Ale ja się z tobą o to przecież nie wykłócam. - odrzekłam rozbawiona. Bawiła mnie ta sytuacja coraz bardziej.
- Ej może w zamian za tą koszulę pójdziecie z nami na kawe albo coś? - zapytał ten nieznajomy.
- Koleś jak chcesz nas poderwać to tak: Ja mam chłopaka, Gabriela ma św. Mikołaja, a Abigail nie wyznaje związków. - odpowiedziała stanowczo Alison. Przyznam chłopacy byli przystojni i miałam trochę za złe, że dziewczyna podjęła za mnie decyzje.
- Nie wyznajesz miłości? - spojrzał na mnie zaskoczony "zaatakowany".
- Jeżeli jej ojciec zginął w święta, a chłopak rzucił 3 lata temu  w święta to jej się nie dziwmy. - powiedziała Alison, a ja spojrzałam na nią wściekle. Nie miałam ochoty by opowiadała o tym wszystkim.
- Czekaj. Ojciec zginął w święta? - zapytał, a ja kiwnęłam głową twierdząco. - Alison Jonson? - zapytał zaciekawiony "zaatakowany".
- Emmm skąd mnie znasz? - zapytałam, a chłopaki spojrzeli po sobie porozumiewawczo.
- Abigail!! Mama cię woła!! - usłyszałam za sobą głos mojego wrednego brata. Kiedyś był uroczy, jednak teraz irytuje mnie. Jak każdy brat swoją starszą siostrę.
- Boże już idę. Pali się czy co? - zapytałam podirytowana.
- Ej Nate!! Mikołaj istnieje!! - krzyknęła i wystawiła język mu język Gabriela. Chłopak nawet nie zwrócił na to uwagi, spojrzałam na nowo poznanych wyczekująco bo chciałam dowiedzieć się skąd mnie znają.
- To my Matt i Paul House. - powiedzieli, a ja momentalnie zesztywniałam.
- Ej paczcie śnieg pada. - pokazała na szklany dach Gabriela. Ja jedynie spojrzałam i odeszłam bo zmusiły mnie do tego nawoływania rodzeństwa.

*Kilka dni później*
Zajęłam miejsce w kościele i czekałam, aż ta msza się zacznie. Było mi cholernie zimno, a dodatkowo byłam strasznie zmęczona. Dalej nie wierzyłam, że oni wrócili. Siedziałam zamyślona wsłuchując się w śpiew chóru i spoglądałam na okno za którym padał śnieg. Znów.
Przesiedziałam w tym miejscu całą msze, oczywiście wstając gdy trzeba było. Pod koniec mszy siedziałam wsłuchana w słowa kapłana. Poczułam jak jakaś zimna ręka dotyka mojej. Momentalnie drgnęłam i spojrzałam na chłopaka obok. To był....Matt.
- Co ty tu robisz? - zapytałam zaskoczona, a on spojrzał na ołtarz.
- Zawsze chodzę na pasterki. - odrzekł z uśmiechem i spojrzał na mnie. Nie wierzyłam, że go nie poznałam. Miał te same oczy co kiedyś. - Jak kiedyś.
- tak... - odpowiedziałam i spojrzałam na kapłana.
- Abi przepraszam, że straciliśmy kontakt, ale moja mama poważnie zachorowała. - powiedział ściskając moją rękę. Spojrzałam na niego zaskoczona. - Rok temu zmarła. - odrzekł, a ja widziałam, że nie kłamie.
- Boże przykro mi. - powiedziałam i uścisnęłam jego rękę, a on lekko się do mnie uśmiechnął.
- U aniołków przecież jest lepiej. - odpowiedział z uśmiechem. Kiedyś zawsze ja tak mu mówiłam, gdy przytulał mnie, kiedy było mi smutno z powodu odejścia taty.
- Fakt. - odpowiedziałam z uśmiechem, a on odwzajemnił gest.
Usłyszeliśmy w tym momencie, że wszyscy mogą się rozejść do domu, a chłopak spojrzał na mnie.
- Idziemy ulepić bałwana? - zapytał z uśmiechem, a mi magicznie przeszła chęć spania.
- Jasne. - powiedziałam i złapałam go za dłoń. Wyszliśmy i poszliśmy wolnym krokiem do naszego miejsca.
Ciągle padał śnieg.


Patrzyłam na moją 3 letnią córkę jak uważnie słuchała moich słów. Mimo, że mało rozumiała. Uśmiechała się do mnie i śmiała.
- Miamo jeście!! - zaklaskała w rączki, a ja lekko się uśmiechnęłam.
- Co mój skarb się tak cieszy? - zapytała mój mąż przytulając się do moich pleców.
- Opowiadam jej historię o Obiecanym śniegu. - odpowiedziałam z uśmiechem i spojrzałam na niego.
- Patrz własnie pada. - pokazał za okno, a ja uśmiechnęłam się lekko.
- Widzę Matt. - powiedziałam wtulając się w niego. Wiedziałam, że to znak od ojca, że jest ze mnie dumny. Spojrzałam na Matta i pocałowałam go delikatnie w usta. Kiedyś nie pomyślałabym, że 19 lat po pierwszym śniegu będę z moim przyjacielem w związku małżeńskim i będziemy mieli piękną córeczkę .

Obserwatorzy